Obrazy potrafią przechowywać pamięć po dawno utraconych osobach lub przedmiotach. Niekiedy wręcz je ożywiają. Doświadczam tego uczucia za każdym razem, gdy przyglądam się zwierzętom zgromadzonym przez Roelanta Saverego. Szukam wzrokiem zwłaszcza jednego, ukrytego w cieniu za wielkim bykiem na pierwszym planie i toczącemu wieczny spór z rozentuzjazmowaną czaplą.
Biblijny temat opowieści o Potopie i arce Noego oferował artystom możliwość ukazania bogactwa wszelkiego stworzenia, chroniąc ich jednocześnie przed zarzutem o popadanie w przesadę. Cesarz Rudolf II nie przejmował się takim zarzutem. Był namiętnym zbieraczem wszystkiego, co wydało mu się niezwykłe, unikatowe, egzotyczne. Z tej pasji powstawały jego rozmaite zbiory – kunstkamera (dziś eksponowana w Kunsthistorisches Museum w Wiedniu), menażeria (pierwowzór dzisiejszego zoo) oraz kolekcja sztuki. Ta ostatnia składała się między innymi z dzieł powstających na zamówienie cesarza, zgodnych z jego zamiłowaniem do zbieractwa i manierystycznym smakiem. Jednym z artystów działających na dworze Rudolfa II był właśnie Savery – malarz animalista, który rozwijał swój warsztat szkicując okazy z menażerii cesarza.
Być może korzystał z tych rysunków, kompilując tę różnorodną gromadę oczekującą na zaokrętowanie na arce. Możecie sami spróbować odgadnąć nazwy wszystkich przedstawionych przez niego zwierząt. Obok udomowionych – psów, krów, koni (pięknie wyeksponowany biały koń lipicański), przedstawiono te zamieszkujące europejskie lasy – samotny wilk, dzik, bizony, czy jelenie. Zwierzęta egzotyczne to zarówno te z bliższej Europie Afryki – słonie czy strusie, ale również ambasadorowie dalekich krain, jak pochodzący z okolic Australii kazuar. Ja jednak niezmiennie wypatruję najpierw skrytego za bykiem ptaka dodo.
Dodo był endemicznym mieszkańcem Mauritiusa, do końca szesnastego wieku pozbawionym naturalnych wrogów. Podobno był wielkości masywnego kurczaka, dość korpulentny, całkowicie niepłochliwy i z zatraconą umiejętnością latania. Wszystkie te cechy zadziałały na jego niekorzyść, gdy na wyspę dotarli Holendrzy i w ciągu niespełna wieku wytrzebili całą populację dodo. Niewiele o nim wiemy, bo do Europy dotarło niewiele okazów, a w muzeach historii naturalnej zachowało się tylko kilka szkieletów. Zatem jedynie nieliczne obrazy i rysunki przypominają o istnieniu tego sympatycznie wyglądającego ptaka, który na swoją zgubę na przestrzeni wieków utracił czujność. I wobec nieoczekiwanego zagrożenia, dał się unicestwić.
Jego historia napawa mnie zawsze smutną refleksją o przemijaniu. Przypomina jak szybko można bezpowrotnie utracić coś co trwało niezmiennie, a zniknęło bezsensownie. Jak mawiają Anglicy: dead as dodo – “martwy jak dodo”.
Visits: 3